Październikowe podsumowanie pojawia się tak szybko, bo jest mi zwyczajnie wstyd, chcę mieć już to z głowy i odciąć ten miesiąc grubą kreską. Nasz budżet zabiło jedzenie na mieście. Nie wiem z jakiego powodu tak bardzo nie chciało mi się w październiku gotować, ale nasze portfele dotkliwie to odczuły. Na początku miesiąca dostaliśmy też zaproszenie na chrzest, więc musieliśmy dodać prezent do budżetu.
Coś o nas: małżeństwo przed 30 bez kredytów, właśnie kupiliśmy auto, wynajmujemy mieszkanie w stolicy, do pracy docieramy komunikacją miejską, a nasz synek ma 6 miesięcy.
Poniżej nasze zestawienie, które zawiera kolejno plan -> faktyczny wydatek -> różnicę.
W pierwszej kategorii nic ciekawego.
W drugiej jest za to aż za ciekawie. Jedzenie w pracy źle, jedzenie na mieście poczwórnie źle. Od początku prowadzenia budżetu nie było takich szaleństw. Do tego M się rozchorował, zaraził później Kluska, no słaby miesiąc mieliśmy.
Transport to jedna z dwóch kategorii, z której jestem zadowolona.
W ostatniej kategorii jest wszystko. Nasze osobiste wydatki w ryzach, fryzjer planowany od dawna, ale po czasie uważam, że nie był wart swojej ceny. Ubrania to w większości wydatki M, ja kupiłam tylko jedną koszulę ze swetrem za 80 zł, bo dalej jestem w trakcie czyszczenia szafy, o czym pisałam w poście o minimalizmie. No i chrzciny, o których wspominałam na początku.
Zamykamy miesiąc na minusie. Trochę mi głupio, że jest to spowodowane w większości przez pizze, bo nie jest to niespodziewany wydatek, a zwykłe lenistwo i obżarstwo. Mam nadzieję, że w listopadzie nie będziemy tak często ulegać jedzeniowym pokusom.
Komentarze
Prześlij komentarz